24 stycznia 2022, 18:49
Przez krótką chwilę moje życie toczyło się jak scenariusz komedii romantycznej. Ale happy endu nie będzie. Nie tym razem. Zaufałam, poznałam, a nawet odważyłam się pokazać miękkie podbrzusze. Otworzyłam się. Opowiedziałam o sobie, swojej historii i zaburzeniach. Pokazałam całą czerń swojej duszy. A on nie docenił, nie docenił ogromu uwielbienia, które na każdym kroku okazywała mu megalomanka.
Jestem wściekła. Zła na siebie, że próbowałam nim manipulować, czuję do siebie niechęć, wręcz nienawiść że nie jestem taka, na jaką próbuję się kreować. Że nie jestem dobra, prostolinijna, bezinteresowna. Jestem złym człowiekiem. Manipulantką, bezwartościową chubą emocjonalną. Nigdy nie będę dobrą osobą. Nigdy. Jestem podłym cynikiem, traktującym innych jak marionetki.
Witam we wnętrzu mojego umysłu Tak czarnego i ohydnego, że nie potrafię ukryć Nocami takimi jak ta, zaczynam się bać Ciemności w moim sercu. Huraganu.
To mi dzisiaj gra w duszy. Rzucam się w wir pomocy innym, żeby uciec przed własną podłością, bo każdą najgorszą jestem w stanie popełnić, żeby uciec przed odrzuceniem. A odrzucił mnie, bo jestem podła i zła, bo manipulowałam, bo pograzalam się w samouwielbieniu grzesząc pychą. Nie chcę takiego swojego oblicza. Nienawidzę go, nie cierpię skóry histeryczki, panikary, naiwniaczki i jeszcze pensjonarki. Nienawidzę w sobie sposobu lokowania uczuć. Tego, że zawsze lądują w niewłaściwych obiektach. Dlaczego nie mogę pokochać nikogo tak, żeby nie było to dla mnie autodestrukcyjne? Dlaczego nie mogę stworzyć wspierającej relacji? Dlaczego nie ma osoby, która mi powie. Tak, poznałem Cię i dla mnie będziesz numerem jeden, tylko poznając mnie odchodzi, bo nie może mnie znieść? Jednocześnie sprawiając że się przywiazuję. Dlaczego odstawiona tak bardzo to przeżywam, dlaczego nie mogę odejść z godnością klasą i podniesionym czołem? Tylko lecę jak ten pożałowania godny porzucony pies, z piskiem "nie porzucaj mnie proszę". Dlaczego tak robię jednocześnie sobą gardząc do granic możliwości?
Bo mnie się nie da znieść, jestem jak egzotyczna roślina wprowadzająca ofiary w radosny trans po to, żeby oczarowani dali sobie wyssać soki. Taka właśnie jestem. Nikomu niepotrzebny pasożyt. Po co w ogóle żyję na tym świecie? Jaka jest zasadność funkcjonowania tak podłych ludzi. Hitler, Stalin, rozumiem, oni coś tworzyli, ale ja np? Ani to piękne, ani mądre. Ot przeciętne, niespecjalnie utalentowane, zero wybitności. Za to aspiracje ogromne. Taki typ, co to na starość ląduje pod budką z piwem z garścią kolorowych opowieści. Jednocześnie nic w życiu nie osiągając. W sumie nie dziwię się, że nikt mi nie chce podać ręki. Osoby takie jak ja na to nie zasługują. Bo i tak wezmą, a potem pogryzą. Bo sobie coś uroją w głowie. Nienawidzę tego w sobie. To jest jak przyczajony, gotowy do skoku tygrys. Przy byle fałszywym ruchu gotowy poszarpać. Tak wściekły, że obraca wszystko w pył. Nawet to, co dobre i piękne. Czy kiedyś nasyci wściekłość? Raczej nie, mogę zakładać zbroje na coś, na czym mi najbardziej zależy, albo obserwować tygrysa i próbować oswajać go w momentach dobrego humoru w nadziei, że kiedy odezwie się w nim instynkt jego kły nie będą kąsać tak dotkliwie.