Ostatnio znowu zdarzyło się coś, co wytrąciło mnie z równowagi. Doświadczyłam odrzucenia. Co najgorsze odrzucenia w głowie. Borderline to między innymi lęk przed odrzuceniem. Paniczny strach, który przeradza się w potężną, destrukcyjną siłę. Dla głównej zainteresowanej rzecz jasna, czyli w tym przypadku mnie.
Zamiast skupiać się na wydarzeniach, które przyczyniły się do powstania takiego wrażenia skupię się na skutkach. Jak to się odbiło na mojej psychice. Doświadczyłam odrzucenia. Na początku był lęk, paniczny i niesamowita chęć wołania hej, hej, jestem, hej, nie zostawiaj mnie proszę, hej, pokaż, że jestem dla ciebie ważna. A w końcu ciche hej, jeśli nie pokażesz moje życie przestanie mieć sens. Ale powstrzymałam się. Po to chodzę na terapię. Żeby umieć uporać się ze swoimi demonami w ciszy, a potem tłumaczyć. Tłumaczyć, tłumaczyć, tłumaczyć. Mechanizmy, które rządzą moim zachowaniem. Może to jest sposób, zeby nie odeszli. Bo będą rozumieć. Albo to moja projekcja. Ja jak rozumiem i znam prawdę i motywy jestem w stanie wybaczyć wiele, prawie wszystko. Szczególnie jeśli motywem jest strach. Ten znam aż nazbyt dobrze. Towarzyszył mi odkąd pamiętam. Strach połączony z brakiem pewności tego, co będzie. Brak stabilizacji.
Żeby nie było. Uwielbiam zaczynać dzień nie wiedząc co przyniesie, lubię nowe wyzwania i wydarzenia, ale w sferze relacji wolę jednak mieć pewność. Chociaż wiem, że to niemożliwe. Nigdy nie można mieć pewności, co do ludzi, którzy przecież cały czas się zmieniają. Ale niech moja pewność polega chociaż na tym, że jeśli ktoś ma zniknąć z mojego życia niech mi powie o tym wprost. Taki ostatni akt lojalnosci.
Moja terapeutka śmieje się ze mnie, że prowadzę kilka relacji jednocześnie po to, żeby nie zostać na tzw. relacyjnym lodzie. Czyli najprościej mówiąc sama. Stąd moje inklinacje do poliamorii.
Chociaż nie zawsze tak jest, że moje "nogi" mają charakter wyłącznie uczuciowo erotyczny. Czasem to kumplostwo, relacja przyjacielska, czasem wspólnota spacerowania, lub niedola zamknięcia miesiąca, ale zawsze człowiek. Czasem czuję się jak taka chuba emocjonalna. W dołku tak bardzo zafiksowuję się na własnym wnętrzu, że nie liczy się dla mnie nic innego. Tylko ja ja ja i moje odrzucenie.
Uważam, że zrozumienie, poznanie, a z czasem zmiana tego to bardzo ważny punkt mojej terapii. Żeby wypracować sobie jakiś mechanizm radzenia sobie z tym odrzuceniem. Najgorsze są te spirale emocjonalne. Emocje rozsadzają mnie tak, że nie mam siły wstać z łóżka, albo nakręcam się tak, że robię lub mówię coś, czego za kilka minut nie pamiętam. Tak jest kiedy doświadczam odrzucenia. Grunt mi ucieka spod nóg, tracę ciągłość, spójność, gubię się i nie wiem, co robić. Mam poczucie, że jeśli pozwolę sobie przeżyć stratę zatracę się w tym całkowicie. To organiczny lęk, który ściska mnie za krtań.
Ale to odrzucenie jest szczególnie bolesne. Tydzień się zbierałam. Nie mogłam jeść, spać, nie dzwoniłam, nie pisałam, odbierałam telefony w tonie kumpelskim. Wczoraj tytułem sprzątania wszystko przemyślałam. Szast prast, pozamiatane. Wyznaczone cele, związane ze mną, których realizacja zapewni mi pustkę po starcie tej "nogi". Kolejny krok to nauczyć się przeżywać odrzucenie. W sobie, zamiast szukać tematów zastepczych.
Dziękuję za wizytę i lekturę mojego bloga, będzie mi niezmiernie miło, jak zostawisz ślad. Życzę Ci dobrego dnia i mam nadzieję, że przeżyjesz go z uśmiechem.